Jakiś czas temu pisałam o pokonywaniu własnych słabości. Dzisiaj tej mój wpis wrócił do mnie ze zdwojoną siłą. Czytaliście mój wpis o Lucy, super youtuberce uczącej angielskiego? Naprawdę namieszała mi w głowie. Po niej obejrzałam jeszcze kilku youtuberów i... dojrzałam do tego, by angielskiego uczyć się po angielsku.
Z racji tego, że młoda nie jestem, za to skrzywiona szkolną edukacją aż nadto, mam gdzieś wewnętrzne lęki, czy oby na pewno to się uda? Pomyślałam jednak - co ryzykujesz? Sama widzisz, że to co robisz obecnie posuwa Cię do przodu bardzo powoli. Ja wiem, że osoby, które uczą się angielskiego -naście, czy -dziesiąt lat stwierdzą: o co ci chodzi? Zrobiłaś naprawdę duże postępy. Sama pamiętam, że jakieś 3 lata temu słowo government wydawało mi się mega trudne i mówiłam mojemu korepetytorowi, że chyba nigdy go nie zapamiętam. Teraz samej chce mi się z tego śmiać. Jeszcze kilka miesięcy temu nie otworzyłam ust, by powiedzieć coś po angielsku (nie licząc stanu po zażyciu ;) odpowiedniej ilości %), a dzisiaj jestem po kilku lekcjach z native speakerem, z którym rozmawiam. Jeszcze mało płynnie, jeszcze ciągle używając yyyyyyyyyy, yyyyyyyyy, yyyyyyyyyyy, co denerwuje moją córkę, ale jednak rozmawiam. Czego więc się czepiam? Wciąż mi za mało, za wolno... Mój Native ostatnio pochwalił mnie za używanie czasów. Wymienił czasy, jakich używałam, których nawet nie wiedziałam, że znam. Zastanawiałam się skąd mi się do wzięło? Jak mogę używać czasów, skoro nawet nie do końca potrafię powiedzieć jaka jest ich składnia? Owszem, zaczęłam wyzwanie związane z czasami, ale nie dokończyłam. Miałam napisać o tym posta dlaczego, ale jakoś mi nie wyszło ;). Generalnie, sposób poukładania tych czasów nie do końca mi odpowiadał i na mnie nie działał. W każdym bądź razie uważam, że czasy angielskie u mnie kuleją. Dlatego zaskoczyło mnie podsumowanie lekcji w wykonaniu Davida (tak ma na imię mój native), że bardzo ładnie używam czasów angielskich, natomiast musimy popracować nad moją płynnością wypowiedzi (co już mnie mniej zdziwiło :D). Skąd więc te czasy? Myślę, że to wynika to z tego, że dużo oglądam filmów w oryginale, czytam książek po angielsku, czy innych publikacji. Pewne użycia zwrotów wydają mi się po prostu naturalne i wcale nie wynika to z mojej extra znajomości czasów angielskich. Może więc jednak nauka po angielsku jest dobrym pomysłem? Może uniknę wtedy bezsensownego tłumaczenia w głowie co chcę powiedzieć mojemu Native'owi i nabiorę płynności?
Ciekawe jest to, że słuchając Lucy w głowie tłumaczyłam tylko te wyrazy, które wkuwałam na blachę, a i tak rozumiałam wszystko co mówi. Może jednak nauka polsko-angielska czy angielsko-polska wcale nie jest taka super? Może Ci co mówią, żeby wyrzucić wszystkie słowniki dwujęzyczne i zastąpić je angielskim mają rację?
Niesiona falą nowych wiatrów od dwóch dni w ramach lekcji (nie liczę rozrywki typu Internet, filmy czy seriale, książki, radio BBC, audiobooki itp.) uczę się angielskiego korzystając z:
(cichaczem przyznam się, że jeszcze czasem zerkam na polskie tłumaczenie jakiegoś wyrazu, ale staram się jak najrzadziej)
Jaki to będzie miało wpływ na poziom mojej edukacji? Okaże się za jakiś czas. Trzymajcie kciuki!
Z racji tego, że młoda nie jestem, za to skrzywiona szkolną edukacją aż nadto, mam gdzieś wewnętrzne lęki, czy oby na pewno to się uda? Pomyślałam jednak - co ryzykujesz? Sama widzisz, że to co robisz obecnie posuwa Cię do przodu bardzo powoli. Ja wiem, że osoby, które uczą się angielskiego -naście, czy -dziesiąt lat stwierdzą: o co ci chodzi? Zrobiłaś naprawdę duże postępy. Sama pamiętam, że jakieś 3 lata temu słowo government wydawało mi się mega trudne i mówiłam mojemu korepetytorowi, że chyba nigdy go nie zapamiętam. Teraz samej chce mi się z tego śmiać. Jeszcze kilka miesięcy temu nie otworzyłam ust, by powiedzieć coś po angielsku (nie licząc stanu po zażyciu ;) odpowiedniej ilości %), a dzisiaj jestem po kilku lekcjach z native speakerem, z którym rozmawiam. Jeszcze mało płynnie, jeszcze ciągle używając yyyyyyyyyy, yyyyyyyyy, yyyyyyyyyyy, co denerwuje moją córkę, ale jednak rozmawiam. Czego więc się czepiam? Wciąż mi za mało, za wolno... Mój Native ostatnio pochwalił mnie za używanie czasów. Wymienił czasy, jakich używałam, których nawet nie wiedziałam, że znam. Zastanawiałam się skąd mi się do wzięło? Jak mogę używać czasów, skoro nawet nie do końca potrafię powiedzieć jaka jest ich składnia? Owszem, zaczęłam wyzwanie związane z czasami, ale nie dokończyłam. Miałam napisać o tym posta dlaczego, ale jakoś mi nie wyszło ;). Generalnie, sposób poukładania tych czasów nie do końca mi odpowiadał i na mnie nie działał. W każdym bądź razie uważam, że czasy angielskie u mnie kuleją. Dlatego zaskoczyło mnie podsumowanie lekcji w wykonaniu Davida (tak ma na imię mój native), że bardzo ładnie używam czasów angielskich, natomiast musimy popracować nad moją płynnością wypowiedzi (co już mnie mniej zdziwiło :D). Skąd więc te czasy? Myślę, że to wynika to z tego, że dużo oglądam filmów w oryginale, czytam książek po angielsku, czy innych publikacji. Pewne użycia zwrotów wydają mi się po prostu naturalne i wcale nie wynika to z mojej extra znajomości czasów angielskich. Może więc jednak nauka po angielsku jest dobrym pomysłem? Może uniknę wtedy bezsensownego tłumaczenia w głowie co chcę powiedzieć mojemu Native'owi i nabiorę płynności?
Ciekawe jest to, że słuchając Lucy w głowie tłumaczyłam tylko te wyrazy, które wkuwałam na blachę, a i tak rozumiałam wszystko co mówi. Może jednak nauka polsko-angielska czy angielsko-polska wcale nie jest taka super? Może Ci co mówią, żeby wyrzucić wszystkie słowniki dwujęzyczne i zastąpić je angielskim mają rację?
Niesiona falą nowych wiatrów od dwóch dni w ramach lekcji (nie liczę rozrywki typu Internet, filmy czy seriale, książki, radio BBC, audiobooki itp.) uczę się angielskiego korzystając z:
(cichaczem przyznam się, że jeszcze czasem zerkam na polskie tłumaczenie jakiegoś wyrazu, ale staram się jak najrzadziej)
Jaki to będzie miało wpływ na poziom mojej edukacji? Okaże się za jakiś czas. Trzymajcie kciuki!
Komentarze
Prześlij komentarz